Nie zapowiada się dobrze...
Pierwsze via ferraty dla Singli w 2024 roku zaplanowane zostały na połowę kwietnia. Hmmm… kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy trochę lata, a w tym roku, zapowiadało się, że będzie to jesień. Prognoza pogody pokazywała, deszcz. Nie za wesoło, bo skały mokre i trzeba by było sobie najzwyklej odpuścić…
Pogoda, pogodą… wrócę do niej za chwilę, ale co to są do cholery te via ferraty – zapytasz zapewne, jeśli nie wiesz. Już piszę w maksymalnym skrócie.
Via ferrata - żelazna droga!
No to przytoczę za wikipedią:
Via ferrata (z wł. dosł. droga okuta) – szlak turystyczny wyposażony dla celów autoasekuracji w linę stalową. W języku polskim czasami określana jako żelazna perć.
Zabrzmiało groźnie? Bo jest groźnie. Szczególnie, gdy ktoś ma lęk wysokości… A teraz, bardziej po ludzku. Pewnie widziałeś/widziałaś jak wygląda park linowy? To poprowadzona wśród koron drzew “ścieżka” zręcznościowa, gdzie dla bezpieczeństwa, przypina się do stalowej liny, przy pomocy specjalnego sprzętu. Łazi się więc na wysokości kilku metrów i walczy z adrenaliną.
Coś dużo piszę tu o linie ;), bo właśnie lina i adrenalina to części wspólne parku linowego i via ferrat. Najprościej mówiąc, wystarczy drzewa z linowego parku zamienić na skały i mamy via ferraty. Via ferrata, to taka namiastka “prawdziwego” wspinania w górach.
Ruszamy do Decina... przez Ujście...
I tu niespodzianka, bo nasze pierwsze kroki skierowaliśmy, do Usti nad Łabą (po polsku to Ujście), bo zgodnie z prognozą się rozpadało! Deszcz dla nas nie groźny, bo zawsze trzeba mieć plan B (a czasami nawet C 🤪), lub odpowiednią ilośc wyobraźni, by improwizować…
Ale co ma Usti do via ferrat? No ma, ma… i to całkiem sporo. Wpadliśmy tam do Hudego. Tak, tak nie nie błąd ortograficzny 😊 tak nazywa się miejsce gdzie znajduje się w pełni profesjonalna ścianka do wspinania (i to nie jedna).
Dobry Boże… ja jeszcze nigdy na czymś takim nie byłem! Dobrze, że był z nami doświadczony instruktor Przemek, który po krótkiej rozgrzewce w pełni profesjonalnie ogarnął naszą ekipę. Pokazał nam jak się wspinać po Boulderze, czyli na niskiej ściance po której wędrujemy sobie bez zabezpieczeń (bo przecież jest niska 😋). To było fajne. Choć dłonie z lekka pobolewały… Daliśmy radę!
Drugim etapem była już prawdziwa ścianka wspinaczkowa. Muszę przyznać, że ścianki u Hudego robiły wrażenie! Nie wiem ile było tam podejść, ale… było tego dużo, a nawet bardzo dużo. Było wysoko, a nawet bardzo wysoko. Na ściance założyliśmy wspinaczkowy sprzęt, podpięliśmy się do lin zabezpieczających i ruszyliśmy niczym drużyna Spidermana w górę. Tak…. było ciekawie, jednak… gorzej z zejściem w dół. Trzeba było trochę zaufać technice i pozwolić, automagicznie zjechać w dół na linie.
Walczyliśmy ze ścianą prawie do zamknięcia tego wspinaczkowego raju. Na kwaterze pojawiliśmy się kilka chwil po 21:00. Szybka toaleta i idziemy szukać coś do zjedzenia. Hmm… może toaleta była szybka, ale zajęła nam troszkę czasu i najzwyczajniej w czeskich knajpach wszystkie kuchnie były już zamknięta, ale…
Na kogo, jak na kogo można zawsze liczyć? No oczywiście na niezłomnego, niezniszczalnego, niesamowitego kebaba! Ten zamknięty jeszcze nie był i napełnił nasze żołądki niesamowitym błogostanem żarcia!
Po powrocie do miejsca noclegowego, zabraliśmy się za teoretyczne omówienie, zakończonego dnia. Oczywiście dla wzmocnienia efektu, wzmocniliśmy się… “napojami energetyzującymi”. Tematy się nam rozwinęły, języki rozplątały i takim sposobem, w pięknych okolicznościach czeskiej nocy zakończyliśmy pierwszy ferratowy dzień!
Znowu pada deszcz!
Czy Ci meteorolodzy muszą mieć tak często rację? Miało padać i… padało! Szlag, by to trafił… Jedyna zaleta z tego deszczu była taka, że… wyspaliśmy się porządnie i odwiedziliśmy decińskie Tesco (ale tam mają tanie pieczywo! …i piwo! )
Deszcz przestał padać. Pojawiło się słońce, a wraz z jego promieniami zaświeciła w nas nadzieja, że popołudniu ruszymy na via ferraty. Niestety, gdzieś w oddali chmury złowrogo do nas się uśmiechały, więc… Tradycyjnie wprowadziliśmy w życie plan B: trekking po okolicach.
To był dobry plan. Deszcz popadywał i nie chciał do końca spaść z czeskiego nieba, ale uzbrojeni w przeciwdeszczowe kurtki wędrowaliśmy niczym Drużyna Pierścienia z Władcy Pierścieni wąskimi, leśnymi, ścieżkami Decina.
Tra ta, ta ta... tra ta ta ta, trza być twardym jak via ferrata!
Stare przysłowie chińskie mówi: że pogoda nie żona, się jej nie wybiera! Przejaśniło się! Banany pojawiły się na ustach, a w głowach lekkie zaniepokojenie – jedziemy na ferratkę: Poustvena – po polsku: Pustynia. Ciekawe, kto to wymyślił.
Na miejscu oczywiście szczegółowy i profesjonalny instruktaż Przemka, który pokazał nam jak zakłada się wspinaczkową uprząż, do czego służy lonża i jak to wszystko bezpiecznie obsługiwać. Nie obyło także od pokazu w jaki sposób prawidłowo się przypinać do stalowej liny i jak rozpocząć wspinaczkę. A wszystko to, by było bezpiecznie i by sprawiało przyjemność. Część z nas była pierwszy raz na tego typu imprezie, więc lekkie stresy dało się zauważyć… Doświadczenia z dnia poprzedniego nie poszły jednak na marne i byliśmy już obyci ze sprzętem, a nawet wysokością!
Tras było 9. Krótkie, takie na 5 minut wejścia, ale o to chodziło, by się uczyć, a nie szaleć. Liny jak zwykle były stallove 😉 I tu czas na małą dygresję…
Nie zastanawiało Cię dlaczego na via ferraty pojechaliśmy do Czech? Można, by pomyśleć, że taka wycieczka jest atrakcyjniejsza, że w Czechach jest tańsze piwo itp. I tu Cię zaskoczę! W Polsce nie ma via ferrat! Tak, tak, nie przesłyszałeś się. Najzwyklej nie ma. Ferrata, na której byliśmy, była nowa. Może miała rok lub 2. To najzwyklejszy kawałek skały gdzieś na odludziu. Ktoś zrobił z tego świetną atrakcję turystyczną i to nie tylko dla Czechów… Można? Oczywiście, że można… można w Czechach, w Austrii, w Niemczech, we Włoszech czy na Słowacji… Wszędzie, gdzie znajdzie się kawałek fajnej skały, stary kamieniołom, można! U nas w kraju – nie można. Ciekawe dlaczego? Bo ochrona przyrody? Hmmm… w Niemczech ferraty są w Parkach Narodowych! Ot taka nasza zaściankowa rzeczywistość…
Wracając do naszej historii i oczywiście pogody, która uwielbia płatać figle. Zachód słońca był nad górami przepiękny i… sypnęło gradem, a potem lekkim śniegiem. Oczywiście to nie była zawierucha, ale… ciekawa atrakcja, heh…
Gdy słońce zachodzi to się ściemnia ;), więc… ruszyliśmy na łowy. Niczym zgłodniałe wilki wpadliśmy do knajpki, by zjeść tradycyjny czeski syr (lub inne sałatki ;)) i popić piwem…
Drugi dzień pełen atrakcji zakończyliśmy znów miłymi rozmowami i wspomnieniami…
Jedziemy do Szwajcarii... Saksońskiej!
Ranek zbudził nas słoneczny! Szybkie śniadanie. Błyskawiczne pakowanie. Ruszamy na kolejne via ferraty! Tym razem połączymy je z trekkingiem.
Jedziemy do Złego Sandała w Niemczech (Bad Schandau). No dobra, z tym Sandałem to przesadziłem, bo ta część nazwy nie jest przetłumaczalna. Górskie miasteczko Bad Schandau leży na lewym brzegu Łaby, 6 km od czeskiej granicy i 30 km od Drezna. I tu ciekawostka: z Bad Schandau możesz pojechać w góry, do Parku Narodowego… tramwajem. I to wcale nie jest żart… My podjechaliśmy autami. Tramwaj byłby lepszym rozwiązaniem, bo… parking przy wejściu na szlak jest bardzo mały (choć dobrze płatny ;))
Tym razem nasza wędrówka rozpoczęła się wśród pięknych widoków. Same ferraty nie były trudne, ale… ciekawe, bo tym razem wplecione w szlak naszej wędrówki. Szliśmy więc po górach, a gdy trzeba było wspinaliśmy się żelaznymi drogami, by… zobaczyć! Co zobaczyć? Tego opisać się nie da, bo widoki zapierały dech w piersiach (nawet tych męskich ;)). No cóż, zamieszczę tu kilka fotek, choć jak wiadomo zdjęcia nigdy nie oddają tego, co oczy zobaczą… ale to za chwilę.
Wędrowaliśmy więc lasem, wśród skał. Wchodziliśmy w wąskie szczeliny. Pokonywaliśmy dzielnie długie drabiny, by stanąć na szczycie… a tam, czekały na nas kolejne wyzwania. Mostki nad całkiem pokaźnymi dziurami. Skoki nad przepastnymi szczelinami. A wszystko to w pięknym słońcu, wśród przepięknych krajobrazów Saksońskiej Szwajcarii…
Nie było trudno. Było wspaniale… Aż szkoda, że tak krótko, ale… może wcale nie? Bo warto tam wrócić, by zobaczyć to wszystko ponownie, by zobaczyć jeszcze więcej!
Via ferraty - czas wracać do chaty
Wszystko co dobre – szybko się kończy. Tak też i było z naszą wyprawą do Decina. Mimo średniej pogody, udało nam się spędzić czas na wędrówkach, wspinaniu po via ferratach. Czas upłyną zbyt szybko, ale tak jest zawsze.
Zeszliśmy z pięknego saksońskiego szlaku pod wieczór. Było już zimno. Czas na spartański obiad. Na pobliskiej ławeczce wyciągnęliśmy z plecaków zapasy, które nam zostały. Ufff… nie było tego wcale mało, lecz do brzuchów się zmieściło!
Nadszedł czas pożegnań. Były “misie” ;). Załadowaliśmy się do aut i ruszyliśmy na północ. Taaa…. Na północ “tam też musi być jakaś cywilizacja”.
Dla mnie osobiście wyjazd by świetny. Znów poznałem fajne osoby, z którymi miło spędziłem czas. Mimo wdrożenia w życie planu “B”, nic nam nie umknęło, a pogoda ostatniego dnia dała czadu, malując Szwajcarską Saksonię pięknymi kolorami wiosny…
Ruszajmy razem na...
Via ferraty dla Singli!
Wyjazdy dla Singli to jest to!
Dołącz do nas i ruszajmy razem...
…a dołączysz do elitarnej grupy
najlepiej poinformowanych Singli 😉
…i powiem Ci w tajemnicy, że czeka też na Ciebie mały prezent
Single ruszają razem...